Parlament w Singapurze przegłosował ustawę, która teoretycznie ma za zadanie na dobre rozwiązać problem fake newsów. Głównym narzędziem w walce z wielogłową hydrą dezinformacji mają być drakońskie kary. Niestety dziennikarze i przedstawiciele firm technologicznych obawiają się, że nowe prawo będzie w praktyce służyło do radzenia sobie z innym irytującym polityków problem — obecnością wolnych mediów i wolności słowa.
Nowe prawo zobowiązuje między innymi media społecznościowe i wydawców internetowych do usuwania albo poprawiania informacji, które zostaną uznane za stanowiące zagrożenie dla interesu publicznego fake newsy. Za niezastosowanie się do zaleceń ustawodawców grożą wysokie kary. Odmowa wykonania nakazu może skutkować 10 latami więzienia lub grzywną w wysokości 723 tys dol.
Mimo że K. Shanmungam, minister sprawiedliwości w rządzie, który uchwalił nowe prawo, uspokaja, że nie wypłynie ono negatywnie na wolność słowa, zajmujące się jego ochroną organizacje biją na alarm. To politycy mają bowiem decydować o tym, co jest, a co nie jest fake newsem i co zagraża, a co nie, interesowi publicznemu. A definicje obu tych rzecz pozostawiają dużo pola do interpretacji.
Polityk prawdę ci powie, a raczej narzuci tę jedyną słuszną.
Próbowaliście kiedyś zdefiniować fake newsa? To nie jest takie proste. Nie każda informacja, która jest nieprawdziwa, jest fake newsem. Gdybyśmy stosowali tak prostą wykładnie, w ten przepastny worek wpadałaby satyra, zwykły błąd, a czasem nawet literówka. Fake newsy wyróżniają się tym, że są tworzone dla osiągnięcia konkretnej korzyści na przykład majątkowej lub politycznej. Taką premedytację w ich tworzeniu trudno udowodnić, ale bardzo łatwo założyć.
Co więcej, parlament w Singapurze nie będzie się zajmował każdą bzdurą pisaną w internecie, ale tylko tym, co może stanowić zagrożenie dla interesu publicznego. Problem polega na tym, że politycy mają tendencję do utożsamiania swoich interesów z interesami publicznymi, a to rodzi bardzo duże niebezpieczeństwo. Połączenie nie zawsze łatwego do wychwycenia fake newsa z subiektywną opinią o tym, co może być zagrożeniem dla interesu publicznego, rodzi uzasadnione obawy przed tym, że nowe prawo może służyć za kaganiec nakładany mediom internetowym.
Google, Facebook i Twitter także boją się nowego prawa.
Do krytyki płynącej ze strony organizacji zajmujących się ochroną wolności mediów i wolności słowa dołączyli także technologiczni giganci. Przedstawiciel Google’a zdradził Reutersowi, że firma boi się, że nowe prawo uderzy w innowacyjność i rozwój ekosystemu informacji cyfrowej. Jak podkreśla, najważniejsze będzie to, jak prawo zostanie zaimplementowane. Swój niepokój wyrazili także między innymi przedstawiciel Facebooka i Twittera.
Nastał nam czas intensywnego regulowania tego, co można, a czego nie można pisać w internetowej przestrzeni publicznej. Coraz więcej krajów decyduje się na uchwalenie obowiązujących na swoim terytorium zasad, coraz więcej firm zaostrza przepisy obowiązujące na swoich platformach. Problem fake newsów jest poważny, ale także na tyle złożony, że do rozwiązania go prawdopodobnie nie wystarczy wprowadzenia nawet najbardziej drakońskiego prawa. U podstaw walki z dezinformacją jest dostęp do wielu dobrych źródeł informacji i do edukacji, co pomoże użytkownikom internetu na własną rękę dokonać oceny tego, co jest, a co nie jest fake newsem.
Singapur już teraz słynie z dość swobodnego podejścia do wolności słowa. W rankingu wolności prasy prowadzonym przez Reporterów bez Granic plasuje się na 151 miejscu na 180 krajów. Dość powiedzieć, że wyżej jest między innymi Rosja.
Źródło: spidersweb.pl